"Blizny" to powieść trudna i ciężka, która ciąży na umyśle przez cały czas czytania. Jednak w tym przypadku warto się na nią zdecydować, bo jest nie tylko dobrze napisana, ale przemyślana i realnie zakończona. Nie cierpię, kiedy zakończenia książek smutnych i skomplikowanych są przesłodzone lub zbyt łatwe, bo to według mnie ujmuje autentyczności całej fabule, denerwuje mnie też, kiedy dużo wątków zostaje pominiętych, detali zapomnianych, przez co trzeba po prostu przyjąć, że wszystko się jakoś ułożyło. Tutaj tak nie jest. Nie chcę zdradzać jak zakończyła się ta historia już na samym początku recenzji, ale mogę powiedzieć, że nie zawiodłam się. W końcu po wielu tytułach z tego gatunku mogę stwierdzić, że właśnie tak skończyłaby się podobna historia w realnym życiu i myślę, żę jest to chyba bardzo dobra ocena mówiąca sama za siebie. Mimo wszystko, muszę wypunktować jeszcze kilka zalet, które posiadała.
Przede wszystkim urzekli mnie bohaterowie. Nie da się lubić wszystkich, bo każdy jest inny i nie wszyscy wpasowują się w nasz gust, ale w tej książce polubiłam zdecydowaną większość, a pozostałych choćby rozumiałam, co już sprawiło, że czytało mi się lekko i nie miałam ochoty omijać stron z nielubianymi postaciami, a czasami mi się to zdarza:) Główna bohaterka była bardzo dokładnie rozplanowana i widać było, że autorki mają konkretną wizję jej charakteru, wiedzą jak zakończy się jej opowieść. To sprawiło, że rozumiałam powody jej zachowań i nawet momentami potrafiłam sama przed sobą tłumaczyć jej gorsze momenty.
"Blizny" nie da się czytać z uśmiechem na ustach, bo temat raczej na to nie pozwala, ale książka mija naprawdę w błyskawicznym tempie. To historia o tym, co trapi większość nastolatek, o problemach emocjonalnych, próbach odnalezienia siebie, swojego szczęścia i radzenia sobie z życiem w zdrowy i zrównoważony sposób. Kirsten, główna bohaterka, dopiero się tego wszystkiego uczy, ale idzie jej bardzo dobrze, choć czasami się potyka. Na oczach czytelnika mierzy się ze swoimi demonami, problemami i sposobem patrzenia na świat i krok po kroku, zmienia swoje życie, a przede wszystkim samą siebie i swoje myślenie. W trakcie lektury cały czas było mi szkoda tej dziewczyny, miałam ochotę jej pomóc, a czasami potrząsnąć nią porządnie by się obudziła z tego letargu. Od dawna żadna postać nie zapadła mi w pamięć tak jak ona i nie ekscytowałam się przez całą lekturę tym, czy uda jej się czy też nie. Przyznaję, że czytając doświadcza się ciągłej "nerwówki", ale zakończenie wynagradza cały stres!
Tym razem nie ma jednej autorki, książkę współtworzyły dwie kobiety, Rebecca St. James i Nancy Rue. Związane są one nie tylko z literaturą ale i muzyką i działalnością charytatywną, przede wszystkim skupiającą się na młodzieży i może właśnie ta znajomość tematu tak zaprocentowała w książce. Dla mnie jest to jedna z lepszych powieści chociaż nie z tych, po które sięga się co kilka miesięcy. Mimo wszystko muszę ją polecić, każdemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz