
"Żona gubernatora" to według komentarza na okładce, pierwszorzędny thriller sądowy odsłaniający kulisy Teksańskiego wymiaru sprawiedliwości. Muszę się pod tym podpisać, bo rzeczywiście książka jest typowym thrillerem, w którym główne tło gra właśnie wymiar sprawiedliwości i polityka. Nie ma tu nudnych kruczków prawnych, formułek, które nużą i opisów, niszczących ciekawe dialogi. Autor wyciągnął z tematu same ciekawostki i zawarł w powieści jedynie najciekawsze elementy polityki, przez co czyta się szybko i łatwo. Wiele osób twierdzi, że "Żona..." rozkręca się dopiero w połowie, a nawet później, natomiast początek jest bardzo naciągany i nudny. Nie mogę się z tym zgodzić, uważam wręcz odwrotnie. Początek był świetnym wstępem do dalszych wątków, może nie było tu za wiele akcji, ale opisy i charakterystyki, momentami faktycznie obszerne, były niezbędne by potem móc zrozumieć kolejne wątki i samych bohaterów. Jeśli zaś chodzi o nudę, to dla mnie jedynym trochę hamującym całość momentem jest właśnie końcówka. Biorąc pod uwagę całość, autor mógł dodać nieco więcej wydarzeń i energii do zakończenia, które już i tak jest dosyć nietypowe i może zawieść osoby oczekujące typowego happy endu lub dramatu.
Na pewno nie jest to typowa powieść o uczuciach. Owszem, mamy tu wątek romansu, trochę kryminału i oczywiście thriller, jednak dla mnie to bardziej historia obyczajowa, ukazanie sytuacji innych ras, moralności ludzi. Lindsay i Bode to uosobienia współczesnego człowieka zetkniętego z czyjąś tragedią. Jak zachowalibyśmy się na miejscu bohaterów? Czy bylibyśmy zdolni do pomocy, poświęceń i pozbycia się dbałości o własne korzyści? Myślę, że właśnie te etyczne dylematy nadały tej lekturze najwięcej ludzkich emocji i sprawiły, że nie wyszedł z tego typowy thriller polityczny o władzy i pieniądzach.
Nie ma jednak książek bez wad, a przynajmniej rzadko się takie spotyka, muszę więc także i tutaj doczepić się małego szczegółu, wady, która może nie miała jakiegoś tragicznego wpływu na końcowy odbiór powieści, ale jednak troszkę mnie raziła. Była to postać Bode'a. Czasami miałam wrażenie, że autor nie może się zdecydować co do charakteru mężczyzny, niektóre dialogi w moim odczuciu do niego nie pasowały. Trochę sposób w jaki go wykreował na początku nie zgadzał się z tym, co przedstawiał w niektórych wątkach, jednak to były malutkie drobnostki, na które pewnie inni nie zwrócą uwagi. Dla mnie jest to przede wszystkim coś innego i choćby dlatego warto poświęcić chwilkę na te kilkaset stron.
Autor: Mark Gimenez
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 608
Ocena: 6/6
Podoba mi się tematyka, chętnie bym zajrzała.
OdpowiedzUsuńWidzę, że książka jest warta mojej uwagi! :)
OdpowiedzUsuń