Niedawno opisywałam pierwszą część z historii o Maggie i Dylanie. To powieści z serii Labirynty, którą uwielbiam i którą regularnie recenzuję na blogu. Jeśli czytaliście poprzednią recenzję "Umarli nie tańczą" i macie zamiar przeczytać tę książkę, lepiej omińcie dzisiejszą recenzję, ponieważ będzie w niej dużo wątków zdradzających zakończenie historii z poprzedniego tomu.
Poprzednio bohaterowie zmierzyli się z niewiarygodną tragedią, los postanowił sprawdzić ich wytrzymałość i wiarę, na szczęście wyszli z tego testu zwycięsko, silniejsi i gotowi walczyć o nową przyszłość. Kiedy Maggie zapadła w śpiączkę, Dylan stracił sens życia, starał się mieć nadzieję, przeżyć każdy kolejny dzień, ale świadomość, że utracił wyczekiwane dziecko, a być może straci też ukochana żonę, była dla niego ciosem nie do wytrzymania. Na szczęście Kobieta także wykazała wielką wolę życia i wybudziła się ze śpiączki. Jednak uczucia nie odchodzą tak łatwo i Maggie prędzej czy później musi przeżyć zamrożony dotąd ból, złość, cierpienie. Pomaga jej w tym mąż, który zdołał podnieść się z dna rozpaczy. Mimo wszystkiego co przeszli, nadal czeka ich długa droga do normalności. Maggie musi nauczyć się od nowa życia, dojść do sprawności i aktywności, podreperować zdrowie i psychikę. Jednocześnie małżeństwo rozpoczyna walkę o to, na czym tak im zależało. Przez stan zdrowia kobiety, decydują się adoptować dziecko, ich największe marzenie. Jednak i tutaj napotykają opór, mają jednak coś, co zawsze pomagało im wyjść cało z najgorszych kłopotów, nadzieję. Muszą tylko głęboko wierzyć, że i tym razem pomoże im ona w drodze po szczęście.
W poprzednim tomie mogliśmy ujrzeć zmagania Dylana, który walczył za siebie i żonę. Miał podwójny ciężar na barkach, bo nie tylko musiał podnieść się z tragedii, opłakać dziecko, ale i przyjąć na siebie cierpienie Maggie i strach o nią. Tym razem małżonkowie mają siebie nawzajem. W piękny sposób Martin pokazał kochającą się i wspierającą parę, która otrząsnęła się i jeszcze znalazła siłę na kolejną walkę. Ani na chwilę nie poddali się i nie ustępowali pola bezradności i mimo małych chwil zwątpienia nie opuściła ich wiara i nadzieja. To wspaniały obraz miłości, która zdolna jest pokonać każdą przeszkodę. Urzekające jest też to, że w tym wszystkim nie opuściła ich radość życia, ponownego spotkania, tego, że mimo wszystko są tu razem, żywi i wciąż zdolni do szczęścia.
Chociaż do samego końca Martin trzymał w niepewności i nie pozwalał domyślić się zakończenia, wcale mi to nie przeszkadzało, a efekt końcowy jest dokładnie taki jakiego się spodziewałam. Niebanalny i nieprzesłodzony.
Autor: Charles Martin
Wydawnictwo: WAM
Liczba stron: 336
Ocena: 6/6
Oj same dobre tytuły ostatnio u Ciebie, hmm...po nią również chętnie sięgnę :)
OdpowiedzUsuń